O JEDNĄ ZAPORĘ ZA DALEKO

Bóbr. Rzeka o długości 272 kilometrów, największy lewy dopływ Odry. Swoje źródła ma w Czechach, a potem przepływa przez Janowice Wielkie, Jelenią Górę, Wleń i Żagań. Dla Koła Turystycznego Bóbr stał się tematem, szlakiem i towarzyszem wędrówki. Najpierw zobaczyliśmy rzekę z okien pociągu, a potem przez trzy słoneczne majowe dni szliśmy wzdłuż jej brzegów, przechodziliśmy ponad nią po mostach i spływaliśmy z jej nurtem na pontonach.
Bóbr został przegrodzony licznymi zaporami tworząc sztuczne zbiorniki, dzięki którym zapewniono okolicznym mieszkańcom energię oraz ochronę przed powodziami. Pierwszego dnia naszej wędrówki za cel postawiliśmy sobie Zaporę Pilchowice. Druga co do rozmiarów w Polsce, kamienna ściana o wysokości 62 metrów. Od zapory do miejsca naszego noclegu miało być już blisko…tylko ani nie było blisko, ani zapora nie pozwalała się łatwo znaleźć. Owszem minęliśmy kolejno zapory na elektrowniach Bobrowice i Wrzeszczyn, ale potem droga nie chciała się skończyć, plecaki zaczynały ciążyć coraz bardziej, a Zapora Pilchowice zdawała się bawić z nami w chowanego. Wygraliśmy, ale zwycięstwo przypłaciliśmy dotarciem do schroniska już po zmroku i solidnym zmęczeniem.
Oczywiście nie samymi zaporami Koło Turystyczne podczas wycieczek żyje. Co przydarzyło nam się jeszcze? Co najbardziej zostało w pamięci uczestników?
Najciekawsze miejsce – ratusz we Lwówku Śląskim (ładna budowla z legendą o nieszczęśliwych zakochanych), wieża widokowa na Wzgórzu Krzywoustego z pięknym widokiem na Jelenią Górę i Karkonosze i spływ pontonami po Bobrze! W Siedlęcinie widzieliśmy jedyne na świecie średniowieczne malowidła przedstawiające historię Lancelota i Ginewry.
Najtrudniejszy moment – kiedy okazało się, że to jeszcze nie ta zapora, a potem ostatnie 3 km w drodze do pierwszego noclegu. Cały czas pod górkę, z masą zakrętów, końca drogi nie było widać, a nogi już odpadały.
Największe zaskoczenie – łóżka na noclegu w Lwówku, bo miało ich nie być i przygotowani byliśmy na nocleg na podłodze. Jeszcze szybkość z jaką pokonaliśmy trasę spływu. Droga z Wlenia do Lwówka zajęła nam 3,5 godziny, a ponoć niektórzy wiosłują 5, a nawet 7 godzin!
Tekst wyjazdu – „Kierownik wycieczki odpowiada za zwalone drzewa na szlaku.”
Najśmieszniejsza sytuacja – Wspólna gra w „Time’s up!” i skojarzenia z nią związane. Hasło „jajko” lub „kwadrat”? Przecież to jasne, że wyrazy te kojarzą się odpowiednio z Kajko i…Krzysztofem Rutkowskim.
Najciekawsza spotkana osoba – pani, która otworzyła przed nami drzwi ratusza w Lwówku, zabrała nas do lochu głodowego i wyjaśniła dlaczego należy zwracać uwagę czy wyrzeźbione postacie trzymają się prawymi czy lewymi dłońmi. Byli też panowie robotnicy z noclegu w Lwówku, którzy okazali się bardzo miłym towarzystwem i pan Mietek, który wyczarował tam dla nas łóżka i dwa czajniki.
Dlaczego warto było pojechać? Jak zwykle: wspaniała atmosfera, piękne widoki, przygody. Do tego można odpocząć i spędzić czas w towarzystwie świetnych ludzi.
Najważniejsze momenty wyprawy wybrali Julka, Karina i Wiktor (ostatnia dwójka jest też autorami zdjęć:)