Adres

ul. Warzywna 24, 61-658 Poznań

Telefon

(0-61) 820-36-32

Email

9lopoznan@9lopoznan.pl

Koło Turystyczne w październiku zwykło wyjeżdżać w okolice Wałbrzycha. Jesienne wędrówki po Górach Wałbrzyskich i Kamiennych stały się zwyczajem i zawsze dostarczały nam pięknych przeżyć. I trochę wstyd się przyznać, że przez dwa ostatnie lata zdradziliśmy Wałbrzych na rzecz Rudaw Janowickich, Gór Ołowianych i Wzgórz Łomnickich. Wracając do tradycji i wsiadając w Poznaniu do pociągu obawialiśmy się, że obrażony Wałbrzych przywita nas oschle, a może nawet zechce jakoś ukarać za niewierność. Niepewnie stawiając pierwsze kroki na szlaku szybko przekonaliśmy się, że jesteśmy we właściwym miejscu. Najbardziej właściwym, w jakim można być w październiku.

Nasze „winy” zostały wybaczone błyskawicznie, bo przywitała nas piękna słoneczna pogoda i czarująca jesień. Potem Góry Wałbrzyskie i Kamienne zaczęły odsłaniać przed nami całkowicie nowe miejsca i atrakcje, jak gdyby chciały pokazać ile stracimy wybierając inne pasma. Po prawie 200 kamiennych schodach mogliśmy wspiąć się na Jastrzębią Perć i podziwiać nie tylko zalany kamieniołom „Kamyki”, ale również Góry Sowie na horyzoncie. Strome skalne ściany w miejscu, gdzie kiedyś wydobywano melafiry spodobały się nie tylko prezesowi sekcji geologicznej, ale również pozostałym członkom Koła. Był to jednak tylko przedsmak prawdziwego wyzwania jakim była wspinaczka Muflonową Percią na Gomólnik Mały. Nic dziwnego, że nawet nasz naczelny nawigator zgubił na chwilę szlak, bo po kilku krokach ścieżka po prostu zniknęła, a stromą drogę na szczyt dyktowała nam intuicja. Nagrodą były przepiękne panoramy z platformy widokowej i z ruin Zamku Rogowiec. Nagrodą było też zdobyte doświadczenie, które zaprocentowało kolejnego dnia podczas zejścia z Borowej. Droga w dół z wierzchołka czarnym szlakiem potrafi sprowadzić do parteru nawet najbardziej wytrawnych turystów. Desperacko walcząc z przyciąganiem ziemskim uświadomiliśmy sobie starą górską prawdę, że „wejście na szczyt to dopiero połowa sukcesu, a najwięcej wypadków zdarza się podczas zejścia”. Bez złamań i zwichnięć, z nieco tylko ubłoconymi ubraniami zgodnie stwierdziliśmy, że była to przygoda, której nie żałujemy!

Troską i gościnnością otoczyły nas nie tylko góry, ale również gospodarze pensjonatu „Pinokio”. Mogliśmy dobrze wypocząć, wspólnie spędzić czas na grach i zabawach zastanawiając się co można świętować na koniec roku, który nauczyciel „Dziewiątki” mógłby zagrać w Mad Maxie i jak odróżnić kolor niebieski od żółtego. Zostaliśmy nakarmieni jak u mamy, a nawet otwarto nam o świcie furtkę, żeby nieco skrócić drogę i żebyśmy zdążyli na wschód słońca. I tylko popołudniowe zmiany w pogodzie, tuż przed powrotem do domu, były nieco złowrogie. Na niebie pojawiły się chmury, a z grani prowadzącej na Wołowiec próbowały zrzucić nas silne podmuchy wiatru. Deszczu nam oszczędzono, ale Wałbrzych jakby na sam koniec chciał pogrozić palcem i dać do zrozumienia, że jeszcze tym razem był wyrozumiały, ale następnej zdrady już nie wybaczy tak łatwo. Było to zupełnie niepotrzebne, bo wracając do Poznania wiedzieliśmy, że stara miłość nie rdzewieje, a w przyszłym roku w październiku nie będzie wątpliwości. Wałbrzych is calling and I must go…

Ostatnie wpisy: